Większość z Was , mili czytający, miała zapewne okazje doświadczyć osobliwego poczucia czasu, które cechuje moją osobę. W moim świecie, godzina powinna mieć zdecydowanie więcej, niż absurdalne 60 min, jeśli chce pomieścić wszystkie czynności, które dla mnie w oczywisty sposób powinny zająć nie więcej niż rzeczona godzina.
Idąc dalej. 15 minut. Większość z Was, słysząc to popularne określenie ‘ilości’ czasu, jest w stanie z matematyczną dokładnością wyznaczyć, iż zawiera ono 15 jednostek wyrażonych w minutach. Te z kolei składają się z 60 sekund każda a sekundę, jako jednostkę elementarną, każdy potrafi sobie z większą lub mniejszą dokładnością wyobrazić. Niestety, kiedy ’15 minut’ opuszcza moje usta, dla własnego dobra zapomnijcie o tej całej matematyce. Dla mnie jest to wrażeniowe określenie bliżej nieokreślonej ilości czasu, która finalnie może się z łatwością zawrzeć w wielokrotności tytułowych 15 minut.
Tak, tak moi Mili. Skracając ten niezrozumiale napompowany wywód do jednego zdania- Borek jest zawsze spóźniony.
Pociąg, który miał nas zabrać do Przemyśla, odjeżdżał planowo z ‘Krakowa Głównego’ o godzinie 03.23.
Po odebraniu mojego współtowarzysza z dworca – planowo o 20.25 a wynikowo o 20.55 – i dotarciu do domu, zgodnie, rodzinnie i kolektywnie ustaliliśmy co następuje:
Ażeby być na dworcu o 03.00, co daje pewne poczucie komfortu czasowego, tak potrzebnego w progu „podróży życia” oraz możliwość nabycia biletów – tak ważnych z oczywistych względów, musimy wyjechać z domu o 02.40. (……..)
Po wykonaniu wszelkich czynności, tylko pozornie nie związanych z samą podróżą i nie umyciu auta, o godzinie 02.20 zacząłem proces umiejscawiania mniej czy bardziej niepotrzebnych przedmiotów w plecaku
(czyt. pakowania się).
Oswojony z poczuciem,że bankowo o czymś zapomniałem, o 2.48 z satysfakcją i przerażeniem, dopiąłem ostatni zamek krzyczącego z przejedzenia plecaka.
Szybka kalkulacja oparta na wyżej wspomnianym mechanizmie i decyzja:
„….Tak. Czas na prysznic”.
Koniec końców, o 03.02, z Mamą za kierownicą, Tatą na shotgun-nie oraz Remikiem obgryzającym paznokcie (najwyraźniej nie podzielał mojego poglądu o gumowej naturze czasu) odjechaliśmy w kierunku zachodzącego…eeee dworca.
Zgodnie z przewidywaniami, nie było ruchu. Został skutecznie zastąpiony przez światła na każdym skrzyżowaniu, w ekstatycznym poczuciu władzy, szczerzące się na czerwono.
O 03.20 dotarliśmy na peron. Uff…było warto wziąć ten prysznic.
Podłoga pociągu, poczuwszy nasz ciężar, zaczęła leniwie osuwać się z peronu.
Jeszcze ostatni uścisk dłoni Taty, ostatni buziak Mamy przez okno…i zaczęli się kurczyć.
Łza stłumiona w połowie policzka.
Pstryk. Zgasło światło. Nic nie pamiętam. Spałem?....może.
Obudziła mnie dopiero zieloność lokomotywy z ‘Przemyślem Głównym’ w tle.
Borek, jestem już baaardzo blisko uznania, że niemożliwość zdążenia na cokolwiek masz zakodowaną genetycznie ew. zaprogramowaną przez szalonych naukowców którzy śledzą Twój każdy krok od urodzenia, badając potencjalne możliwości załamywania przepływu czasu poprzez zwyczajne ignorowanie go ;P Całe szczęście, że zdążyliście! A haszysz, jak tak dalej pójdzie, w dużych ilościach przyda się twojemu towarzyszowi :D
OdpowiedzUsuńPozdro brachu i powodzenia!