sobota, 28 lutego 2009

Tak jak przypuszczalem, nie udalo mi sie wiele popisac - ok. wogole nic nie napisalem - jak się okazalo, Borek spać też musi.

Także wrzucam tylko kilka zdjęć, które może pozwolą Wam polizać trochę tego irańskiego lizaka choćby przez papierek.


Moja letnia rezydencja w Esfehan.






































Carpet Profesor. Niesamowity człowiek, który przez dwie godziny goscil mnie w swoim sklepie kolejnymi szklaneczkami herbaty i niesamowitymi opowesciami odywanach
i życiu ludzi w Iranie.
O symbolice, historii, znaczeniu i powiazaniach.
Jeszcze tu kiedys wroce po jedeno z tych dziel sztuki.

























I trochę nocy zaczerpnietej z dach hotelu.








Teraz to już naprawde ostatni kontakt przed Pakistanem. Juz tutaj bylo ciezko nawiazac kontakt ze swiatem, wiec nie sadze zeby Tam bylo to wogole mozliwe.
Takze nie niepokojcie sie - jak wszystko pojdzie gladko, to za jakies 5-7 dni powinienem się odezwać....a jak pojdzie super aksamitnie, to posiedze tam troche dluzej i odezwe sie za dwa tygodnie.
Trzymajcie kciuki, bo wbrew temu co napisal Olek - dopiero teraz zaczyna się real fun ;)
Buziaki i do zobaczenia po drugiej stronie....
Noi tak moi mili…..26.II - Siedzę w obskurnej kuchni Hotelu „Mashad” w slumsowej dzielnicy Teheranu i próbuje przekazać wam tych kilka słów i obrazów przez dial up modem.
Powoli zdaje sobie sprawę z bolesnej prawdy...nie ma Was tu ze mną...i niezależnie jak długo będę umartwiał opuszki palców na tej karzełkowatej klawiaturze, nie sprawię żeby było inaczej.
Muszę się pogodzić z faktem, że nie wszystko jestem w stanie Wam przekazać.
Nie opowiem Wam już pewnie o przemytniczym autobusie z podejrzanie otyłymi babuszkami, radośnie podrygującymi w takt ludowych przyśpiewek, puszczanych z głośników przez szalonego kierowce.
Ani o niebywałym zjawisku na granicy ukraińsko rumuńskiej, gdzie za sprawą 5$ mapa polityczna europy przybrała naturę gumiastą (zupełnie jak czas z mojego świata), przesuwając Mołdawię z Mamałygą o 150km na zachód... Umożliwiając mi tym samym wjazd do ojczyzny Drakuli.
Ani o pierwszym poznanym Irańczyku, który mimo krótkiej znajomości stał się moim przyjacielem, pierwszym żywicielem, drogowskazem i nadzieją na lepsze jutro.
Nie będę Wam nawet próbował opowiedzieć o namiastce Iranu którą dzisiaj poznałem, bo są rzeczy, których trzeba dotknąć, zobaczyć, usłyszeć, powąchać, spróbować, polizać i żaden opis nie odtworzy ich klimatu.
Może jeszcze kiedyś podejmę to wyzwanie, kiedy będę więcej wiedział, więcej rozumiał więcej sypiał i więcej zobaczę. Może w oazie spokoju Dharamsala. Gdzie będę miał więcej czasu...i mniej ‘CzokoMolo’ na plecach.
Tymczasem przesyłam wam kilka obrazów z mojej rzeczywistości.

Ostatni rzut oka na apartament w Istambule:




Współtowarzyszka podróży.




Granica turecko irańska.



I pierwszy obrazek Iranu widzianego z granicy.




Pierwszy prawdziwie irański posiłek.








I sponsorzy powyższego: Reza oraz jego szwagier Madzid




Tasha Khor My Friend.


Tyle luksusu za jedyne 4$ :
Mieszczę się z nogami w obrysie pokoju ;)




Widna, nowocześnie wyposażona kuchnia



Przestronny prysznic.



I kilka spyphotos ze slumsów Teheranu:













Kto kogo dłużej przetrzyma
- ja jego w żołądku, czy on mnie nad 'dziurą' w posadzce łazienki.










......;)


Mój piekarz.




Mam nadzieję że jeszcze się usłyszymy w najbliższych dniach, zanim zniknę na orbicie po ciemnej stronie księżyca – internet staje się powoli luksusem, a sieć telefoniczna działa wedle własnego widzimisię. Może uda mi się jeszcze przybliżyć Wam moje wachania i ostateczną decyzję w kwestii Pakistanu.
Ale czas działa od wczoraj na moją niekorzyść – mam jeszcze 5 dni na zniknięcie z Iranu i bardzo mały margines na błędne decyzje.
Tak czy inaczej – dziękuje za wszystkie słowa otuchy i świadomość, że jesteście i jest Was tak wiele. Wierzcie we mnie dalej i wierzcie w moje decyzje, bo wszystkie podejmuje autonomicznie i z pełną świadomością.

Salam moi Przyjaciele… do usłyszenia niebawem.


Notka edytorska - 28.II :

Wbrew temu co jest napisane powyżej, nie dostaliście tej informacji z Hotelu Mashad w Teheranie, ponieważ finalnie z dotychczas nie wyjaśnionych przyczyn nie udało mi się zalogować na stronę własnego bloga. Ale nawet pomijając tą małą przeszkodę, to internet był tam tak wolny, że musiałbym chyba przekroczyć czas na jaki mam wydaną wizę, żeby przepchnąć w świat swoje bazgroły.
Tak więc będąc precyzyjnym, przyznam, że dostaliście tę porcje wiadomości z Isfahanu, w którym spędzamy dwa dni. Jednak zamieszczam powyższy tekst w formie jaka powstała na moim laptopku w Teheranie.
Wiem, że to wszystko zagmatwane, ale nie jest łatwo utrzymać formę zorganizowanego dziennika. I sam nie wiem czy powinienem Wam opisywać chronologicznie kolejne dni, czy moje wrażenia i przemyślenia, co niesie ze sobą pewien chaos. Ale na razie jest jak jest i musi wystarczyć, bo naprawdę staje czasem na głowie, żeby w ogóle zachować jako taką ciągłość w dostawie informacji. Poza tym nie piszę przewodnika – right? ;)

Także tyle na teraz – jak starczy mi siłek, to naskrobie coś w nocy o dwóch ostatnich dniach. A jak nie to przynajmniej postaram się rano zaprezentować kilka fotek.
A i jeszcze nie przywiązujcie się za bardzo do moich humorów – jakoś tak melancholijnie mógł zabrzmieć ostatni post...ale to odzwierciedla moje poczucie w danej chwili... a nie całościowe nastawienie.

Buziaki z kurzem irańskich ulic na ustach.

Co Wam powiem, to Wam powiem, ale Wam powiem....ciepło ;)

Historie autobusowe….

24.II-25.II W drodze z Istambułu do Teheranu.

W Ankarze dosiadło się kilka osób a wśród nich pewien koleś w wieku około trzydziestki i dziwnie, jak na te strony, jasnej karnacji. Na początku nie zwróciłem na niech większej uwagi. Może tylko na chwile zatrzymałem się na jego bledszej twarzy z dziwnym, ‘nieobecnym’ uśmieszkiem. Usiadł na miejscu przede mną i w ogóle nie zaistniał by na łamach tej publikacji, gdyby nie…
Po około pół godzinie zaczął się nerwowo kręcić. „Pewnie jakaś śrubka w siedzeniu albo hemoroidy” – pomyślałem. Najczęściej, najlepszymi są najprostsze rozwiązania. Ale kiedy do dreptania na siedzeniu dodał ukradkowe spojrzenia w moją stronę, musiałem pomyśleć nad jakimś bardziej złożonym mechanizmie warunkującym jego zachowanie.
Długo się nie namyślałem, bo jego zerkanie przerodziło się w ostentacyjne gapienie ciemnych, kaprawych oczek.
Zarzuciłem pozę – nie widzę, że mnie widzisz i siląc się na jak najgroźniejszą minę i zło w oczach, przy kolejnej wycieczce na prywatne wody mojej facjaty, zacząłem nieruchomo skanować przestrzeń między jego czołem a nosem….
Nic z tego – chyba jestem za mało groźny, albo on jest prawdziwie pokrzywiony, bo spodobała mu się ta romantyczna gra w głębokie spojrzenia.
OK. Skurwielu! Want to play ?! – Let’s play !
Kilka bezszelestnych ruchów i przy kolejnym tricku 1.8 głowy na Borku, rozmarzone oczy koleszki zastały mnie w dokładnie taj samej pozie, z brodą wspartą na ręce, tylko tym razem z zaciśniętej pięści wystawało 13 cm ostrza mojego kumpla Victorinoxa, połyskującego w psychodelicznej, zielonej iluminacji nocnego oświetlenia.
No to teraz Ty pomyśl sobie nad jakimś mechanizmem – Kto tu jest bardziej szalony.

Tak naprawdę, to nie wiem jakie wywarło to na nim wrażenie, bo niedługo później, przy okazji postoju (do czasu którego już się nie odwrócił, co piszę z niemała satysfakcja), przesiadłem się kilka miejsc do tyłu.
Wbrew pierwotnym założeniom, ‘postanowiliśmy’* zrezygnować z dłuższego włóczęgostwa po Turcji i udać się prosto do Iranu.
Po pierwsze primo i najważniejsze, z powodu pogody. Temperatura oscyluje w okolicach 1-3 st. i przez 70% dnia pada deszcz…. I tak w całej Turcji przez najbliższy tydzień.
Po drugie primo – z czystej ekonomii, o której nie będę się teraz rozpisywał.
I po trzecie – finalnie dotarcie tutaj zajęło mi trzy dni i niecałe 300 zł, więc w przyszłości można powtórzyć taki wypad przy okazji dłuższego weekendu.


*- słowo to nie przez przypadek znalazło się w cudzysłowiu. Obiecywałem sobie napisać szerzej o tej kwestii mojej podróży, ale ciągle jest za mało czasu, za trudno się skupić i za dużo rzeczy ważniejszych dzieje się dookoła. Także wszystkich rządnych informacji w ‘tym’ temacie, muszę przeprosić…może przyjdzie jeszcze i na to czas, chociaż do tego momentu będę już pewnie postanawiał bez cudzysłowia.
Taki sobie enigmatyczny troszkę jestem – A co! ;)

Notatki na skrawkach pustych przestrzeni kolorowych kartek.

Wykorzystując nieliczne chwile wolnego czasu, jadąc w autobusach, robie notatki. To zapis wydarzeń, przeżyć i uczuć. Każdy kolejny dzień, kolejna godzina, kolejny kilometr, krok, niosą ze sobą nowe… Uczucie sprzed chwili, może w momencie zostać zatarte i zepchnięte w niepamięć przez to, które z upływającymi sekundami rozkwita…a czasem wybucha, warunkowane przez wszystko co mnie otacza, dotyka.
Wszystko zmienia się tak szybko. W jednej chwili z melancholii i smutku wpadam w radość i wiarę. Ze słabości w narkotyczną siłę i wytrwałość. Z ucieczki w pogoń….i z powrotem w zwątpienie. Staram się zamykać te emocje w wysychającym atramencie długopisu kupionego w mobilnym kiosku, chwiejnie przemierzającym kolejne przedziały rumuńskiego pociągu. Niestety zeszytów nie było w ofercie i jak dotąd, jakoś nie udało mi się żadnego nabyć. Dlatego improwizuje. Piszę na płachcie papieru pakowego z ukraińskiego mini marketu. Wpasowuje się w niezadrukowane skrawki kolorowych stron folderu reklamowego z agencji turystycznej w Bukareszcie i kartkach podebranych z recepcji „Sultan Hotel-u” w Istambule…na białych przestrzeniach stron polskiego Newsweeka.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Back to present....

Wiedziałem, że chronologiczny porządek nie zagości tu na długo.
Jest 24.02.2009 godzina 24.40 ( u Was 23.40 - lucky You ) i właśnie zamieściłem kolejną porcje historii. Historii, ponieważ jak dotąd opisywałem zdarzenia sprzed 2-3 dni. Ale 'dzisiaj' nie czeka i sam nie wiem czy uda mi się kiedyś doprowadzić czas na blogu do czasu rzeczywistego. Biorąc pod uwagę profil dalszej podróży, pewnie nie stanie się to szybko - jeśli w ogóle.
Jako że największą frajdę sprawia pisanie na żywo, a także na dowód, że czytam wasze komentarze - plizz, proszę o więcej - siedząc nad Cieśniną Bosfor, popijając zimne piwko ( wolałbym żeby było ciepłe, ale wyobraźnia lokalsów nie jest aż tak pojemna, żeby ogarnąć ten sposób podawania "browara" ), realizuje prośbę Ryby i zamieszczam kilka zdjęć z dzisiejszego szwędania po Istambule. Niestety na część opisową nie mam już sił i jasności umysłu. Ale przecież obraz zastępuje tysiąc słów.


I pierwsza zagadka: Proszę - wszyscy architekci oraz przyszli i obecni magistrzy sztuki...a wiem skądinąd, że jest tu takich kilkoro -
- Co blady Borek ma za plecami?











Błękitny(?) meczet...z zewnątrz...







I w od środka.













Mój dzisiejszy 'kucharz'.







Wszechobecne koty. Ten wykorzystując moją chwile zamyślenia w 'kuckach', delikatnie wszedł mi na kolana, usiadł i zaczął grzać... jak sądzę ze wzajemnością :)











Bosfor.



























Dobranoc Kochani...