sobota, 7 marca 2009

Po drugiej stronie...

Noi jestem….po drugiej stronie. Ale czego? …To chyba najbardziej przygnębiające uczucie, kiedy nie jesteś w stanie opisać co czujesz. To co zobaczyłem, czego doświadczyłem, co atakowało wszystkie moje zmysły w ciągu tych ostatnich dni, wymyka się wszelkim próbą zamknięcia w słowach. Od razu przyznam, że stan tan jest w dużej mierze spowodowany bałaganem panującym w mojej głowie. Setki myśli biegnących w nieskoordynowanych kierunkach. Coraz trudniej je wszystkie ogarnąć i chyba powoli przestaje się o to starać. Niestety, efektem ubocznym złożenia broni w walce o uporządkowanie tej plątaniny, będzie ograniczenie świeżych dostaw słowa pisanego, trafiającego na tę stronę. Nie wiem jak się to poukłada. Ciągle pokładam duże nadziej, na odnalezienie odrobiny spokoju u podnóża Himalajów. Dharamsala. Może ten azyl Dalai Lamy stanie się również azylem dla mojej głowy.

Ale teraz jestem tutaj. Amrisar. Turist Guesthouse. Siedzę popijając whisky z colą. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie to niesamowite uczucie móc poddać się lekko otumaniającemu działaniu, zaklętym w butelce z etykietką „Grant’s”. Nie to, żebym nie mógł wytrzymać tygodnia bez alkoholu, ale po mniej-więcej trzech tysiącach kilometrów islamskich republik, te 250 ml brązowej cieczy, ma w sobie coś magicznego.

Przekroczyłem dzisiaj kolejną granicę.




Granicę administracyjną, kulturową, czasową – to nie są rzeczy tanie. Za ostatnie cztery musiałem zapłacić po godzinie od każdej, ale przyjdzie moment, kiedy je sobie odbiorę.

Przekroczyłem jeszcze jedną – wewnętrzną granicę.
Przełamałem się i zamieniłem szczelne buty trekingowe na sandały. Rzecz zdawałoby się nie warta uwagi… dopóki nie poznacie bliżej Borka i nie dowiecie się, że spośród kilku rzeczy, których Borek nie robi, albo robi bardzo rzadko, jedną z naczelnych jest – Borek nie chodzi w sandałach! (proszę nie pytajcie dlaczego.) A jak dodacie do tego środowisko, z którym codziennie przychodzi się zmagać mojemu obuwiu a generalnie obcują z mieszaniną syfu, moczu, gnijących odpadków organicznych, wszelkiego pochodzenia odchodów, różnorakimi wydzielinami zarówno zwierzęcymi jaki i odludzkimi, dziurami, krawędziami, krawężnikami, kamieniami, płynącymi ulicami ściekami i wszechobecnymi, obcymi, brudnymi stopami, które chcą je zdeptać….
Tak, to Nielaba granica do przekroczenia. Kolejna rzecz do której trzeba się po prostu przyzwyczaić, albo sam zaczniesz… gnić.

Tak więc granica. Najsmutniejsza i najbardziej niesamowita z tych, które do tej pory udało mi się przekroczyć. Smutna nie jako miejsce, bo miejsce jest piękne, zielone, spokojne, ciche… jest jak bullet time w centrum najkrwawszej jatki Maxa Payna.
Jak chłodny prysznic w środku czterdziesto stopniowego dnia.
Miałem ochotę rozwinąć karimatę i zostać tu na parę dni.
Smutna, bo kończyła mój za krótki romans z Pakistanem. Do tej pory postrzegałem Indie, jako w pewny sensie ziemię obiecaną. Myślałem, że będę radośnie podskakiwał kiedy tu w końcu dotrę.
Tymczasem jestem tutaj i już się zastanawiam, jak tam kiedyś wrócić.
Z kimś bliskim, z kim mógłbym przeżyć to jeszcze raz.
Kurczę ! To wszystko wydarzyło się tak szybko. Chyba nawet nie zdaję sobie jeszcze sprawy, jak daleko jestem od domu (trochę to do mnie dotarło, kiedy obudziłem się dzisiaj rano- jeszcze w Pakistanie- i zacząłem myśleć co dalej….Indie, ale gdzie i którędy z powrotem – ale na podzielenie się tymi rozważaniami przyjdzie jeszcze czas). Dwa tygodnie… Myślałem, że będzie dłużej, trudniej. Dwa tygodnie i jestem w INNYM świecie. Wkroczyłem już do niego, wchodząc do Pakistanu, bo wbrew temu, czego uczą w szkołach – prawdziwa Azja zaczyna się w miejscu, w którym kończy się Iran.
I powiem Wam jeszcze, że mimo iż jestem w Indiach dopiero pół dnia, a jest to zajebiście duży kawałek Ziemi, to będzie mu trudno w wielu kwestiach równać się z Pakistanem…ale to już całkiem inna historia. Tymczasem idę w kimkę.
Jest 02:35, 07 marzec 2009 a Wy dostaniecie te literki po południu.

Będę się teraz starał powoli wyhamowywać, zwolnić tempo.
Pozbierać i uporządkować myśli, żeby móc przedstawić Wam trochę pełniejszy obraz tego, co do tej pory zobaczyłem i poczułem w Azji. Niestety będzie to danie odgrzane w mikrofalówce, więc trochę mniej świeże, mniej chrupiące, bardziej rozmemłane i na dodatek wcale nie obiecuje, że w ogóle powstanie…. bo nigdy nie wiesz co przyniesie jutro… a księżyc jest tutaj niesamowicie wysoko. Chyba kupię sobie motocykl.


ps. Bardzo dziękuje wszystkim za troskę – to miłe wiedzieć, że się o mnie martwicie. Ale mam jedną prośbę – następnym razem kiedy napiszę, że znikam i najpewniej nie będę miał kontaktu przez parę dni….proszę, nie wysyłajcie mi sms-ów, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć, w stylu – Napisz co u ciebie, bo się martwimy. 

Tymczasem dla mnie dobranoc, dla Was miłego sobotniego popołudnia – możecie oblać mój bezpieczny przejazd przez „inkubator zła i fanatycznych zabójców”.
Buziaki.

4 komentarze:

  1. To zdecydowanie najlepszy, najabrdziej oczekiwany odcinek Twojego "serialu" uffff - szykuj sie na odszkodowanie za kilka dodatkowych zmarszczek na 21 czołach... sciskam mocno... ;) ciebie i oba kciuki za dalsza... podroz

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja tam śię o Ciebie nie martwie,bo wiem że dasz rade,tylko na litość boską wypierdol te sandacze :)pozdro ziom

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja to się już gubię w tym czasie - na blogu jeden, w treści drugi, a W krk trzeci.... hmmm... który jest ZULU? żeby się potem nie okazało, że będę do Ciebie dzwonił w środku nocy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pakistan wczoraj porządnie oblany:P
    Duża buzia

    OdpowiedzUsuń