poniedziałek, 23 marca 2009

Plany, plany…..zmiany.

McLeod Ganj 12.03.2009


Pamiętacie jak mówiłem Wam o plano zmianach i zwrotach akcji?
Żeby zobrazować Wam troszkę, w jaki sposób ewoluują
moje plany (albo bardziej rewolucjonizują)...
To co możecie przeczytać w poście poniżej,
było wczoraj prawdą – planem, do którego byłem przekonany
i zacząłem pracować nad wprowadzeniem go w życie.
Ale dzisiaj jadłem dinnera z koleżanką, którą poznałem 2 dni temu.
Nie będę starał się opisać Wam okoliczności naszego spotkania,
bo nawet dla mnie są trudne do uwierzenia a jak spróbuje je Wam
przekazać, to pomyślicie, że albo nawdychałem się za dużo
górskiego powietrza, albo po prostu robie sobie z Was jaja.
Więc zostawię opowieść o genezie naszej znajomości do czasu,
kiedy będę miał możliwość opowiedzenia jej w bardziej bezpośrednim
i wiarygodnym, słownym przekazie.
Przybliżę za to profil owej osoby. LM - (tak brzmi w ekstremalnie
skróconej formie jej imię, które w oryginalnej postaci jest prawie
niemożliwe do wymówienia przez usta przeciętnego białasa)
pochodzi z Nagalandu i gdyby pozostała w swoje wiosce,
to dzięki pewnym zdolnościom, czy nazywanym przez niektórych
darem, najpewniej została by kimś w rodzaju szamanki.
Nagaland to stan w Indiach, położony na wschodzie, przy granicy
z Birma (Myanmar). Jednak z Indiami oprócz położenia
geograficznego nie łączy go prawie nic. Ludziom tam żyjącym
jest bliżej do kultury południowych amerykanów. Nie czują się
Indyjczykami a przeważającą religią jest tam baptyzm – chociaż mocno
zmieszany z pozostałościami po dawnych wierzeniach.
Podczas scalania Indii przez Brytyjczyków, zostali bez pytania
wcielenie w ten sztuczny twór i od tamtej pory walczą o suwerenność.
Prześladowani, gwałceni, izolowani i wyniszczani. Dla rządu
indyjskiego stanowią strategiczną bramę na wschód Azji. Dlatego
wszystkimi środkami próbują utrzymać ich pod swoim władaniem.
W chwili obecnej po latach wojny domowej, są izolowani od świata
zewnętrznego. Pomimo, że oficjalnie są Indiami, to jest to obszar
zamknięty nawet dla hindusów – żeby się tam dostać, trzeba uzyskać
specjalny inland permit. W głębi terytorium Nagalim, przy granicy
z Birmą ciągle istnieją plemiona, żyjące w buszu w niezmienionej
postaci od setek lat a na niektórych obszarach wciąż obecny jest
kanibalizm.






'LM' po prześladowaniach i serii gwałtów przez indyjskich
żołnierzy, wyjechala do Bangkoku kolejne szczeble ‘kariery’ została
dziennikarka. Pracuje teraz dla tajlandzkiej agencji prasowej
i zajmuje się północnymi Indiami. Żyje pomiędzy Bangkokiem i Delhi,
gdzie spędza średnio połowę roku.

Tak więc przy okazji obiadu, zaproponowała mi możliwość
odwiedzenia jej ojczyzny. W najbliższych dwóch tygodniach,
wraz z dwoma francuskimi dziennikarzami, którzy chcą zrobić
materiał o tych dzikich plemionach i przeznaczą sporą sumkę
za Jej przewodnictwo i załatwienie potrzebnych papierów,
leci do Kalkuty a potem lądem, będą przedostawać
się pod granicę z Birmą. Jako że po tej podróży będzie
bogatsza o kupę francuskich szelestów, to jest gotowa
wpisać mnie na listę uczestników bez dodatkowych opłat
a także załatwić dla mnie wszystkie potrzebne pozwolenia.
Nie jest to wcale ‘piece of cake’, bo żeby je dostać
będę musiał, między innymi, udawać przed hindusami,
że jestem jej narzeczonym ;)
Także jedyny koszt jaki bym poniósł, to bilety na przelot
z Delhi do Kalkuty i utrzymanie po drodze do
przygranicznego buszu. Początkowo w ogóle nie brałem tego
pomysłu na serio, ale po chwili zastanowienia
(i jednym browarku na sporej wysokości n.p.m)a może raczej
właśnie wyłączenia racjonalnego myślenia z procesu
decyzyjnego... Zaczęła mi się żarzyć żarówka
Pomysłowego Dobromiła - właściwie dlaczego nie?
Może to jest, kurka wodna, to po co przyjechałem ?!
Taka okazja zobaczenia dziewiczych jeszcze, dzikich
plemion i to w dodatku przewodnikiem, będącym
poniekąd z wewnątrz, nie zdarza z częstotliwością
niedzielnej mszy. Podjęcie się tego plany oznaczałoby
upłynnienie całych moich zasobów finansowych a odkrywanie
Indii zakończyło by się na tej himalajskiej wiosce,
Delhi oraz lotnisku w Kalkucie.
Jednak na pytanie czy warto iść na taką zamianę,
odpowiedz jest dla mnie prosta i jednoznaczna.
Muszę się jednak dobrze przespać z tym pomysłem
i bez emocji rozważyć wszystkie za i przeciw.

Na tę chwilę nie ma już Remika a ja zostawiam
sympatyczne koleżanki, które wprowadziły dużo
uśmiechu i pozytywnych wibracji w ciągu tych ostatnich
kilku razem spędzonych dni.





Ruszam wraz z LM do Delhi szukać motocykla, poznać francuzów
i postanawiać gdzie przywita mnie kolejny dzień.

Edit:

Tak, tak – co niektórzy z uważnych czytelników zauważyli
pewnie ‘niewielka’ rozbieżność dat – post ten powinien ukazać
się Waszym oczom 11 dni temu...no cóż – znowu powtarzając
za Bratem Rybą – „Buta nie zjesz.”

Mam bolesną świadomość, że owy blog podupadł ostatnimi
czasy na ilości i błyskotliwości zamieszczanego materiału,
ale nie traćcie wiary – postaram się odbudować jego dawną
świetność ;) Mam pewien mini koncept na narracje i fabułe
kolejnych kilku postów, a jako że nie chcąc nikogo robić
w balona, napisałem tę datę (poza tym i tak nikt by nie
uwierzył, że ciągle siedzę w tej tybetańskiej wiosce),
żebyście mieli świadomość, że gryziecie sucharki.
Mam na dzieję, że pomimo to nie stracą na atrakcyjności –
ja np. lubie sobie czasem pochrupać.
So, be patient a ja postaram się wynagrodzić Wam tę chwilę
niepewności, i zachodzenia w głowę – gdzie On teraz w takim
razie jest i co kombinuje ?!

Tymczasem wrzucam kilka starej daty fotek -
droga przez Pakistan w pigułce.
Enjoy ;)

Jeszcze ostatnie kilometry Iranu:




W Polsce mamy postoje na oddanie moczu i spalenie fajki
a tutaj na...modlitwę.



Szefo pakistańskiej kompani przewoźniczej, oraz kierowca autobusu,
który przez kolejne dziesięć godziń powiezie mnie w drogę przez męke.












Przedstawiciel lokalnej policji.




....




Zastanawialiście się kiedyś dlaczego Ci wszyscy 'terroryści'
noszą chusty i zakrywają twarze? ...Nie, nie dlatego,
żeby być nierozpoznawalnymi na zdjęciach "most wanted".
Pakistan oprócz północnych, górskich terenów jest w większości
pustynia. I każdy podmuch wiatru wznieca piaskową burzę.
I nie jest to piasek jaki znacie z osiedlowej piaskownicy,
tylko duszący pył, ktróy przenika do najmniejszych szczelin.
Tubylcy nie znają masek przeciw pyłowych i zasłanianie twarzy
chustą, jest jedyną obroną przed uduszeniem.




Tak wygląda powietrze przy każdym podmuchu wiatru,
czyli praktycznie co ok. 30-40 sekund.







Przez zapylenie, można patrzeć prosto w słońce bez ciemnych okularów.



Toaleta w wersji azjatyckiej...zapomnijcie o papierze.



Pierwszi oswojeni 'terroryści'.



Chciałbym, żeby takich fanatycznych mrderców
było więcej w 'cywilizowanym' świecie.


Pierwszy pakistański posiłek....jajecznica ;)


Pierwszy nocleg w pakistańskim 'hotelu'.



I 30 godzinna podróż pakistańskim pociagiem w klasie economy.








Slumsy...nie przygotuje Was na nie żaden z obejrzanych filmów...
Nie dlatego że w rzeczywistości są inne, ale właśnie dlatego,
że dokładnie takie jak w najbardziej przerysowanych obrazach.
Tylko na żywo atakują Cię wszystkimi zmysłami...
Niestety na zdjęciach uwieczniłem tylko przedmieścia,
bo przejeżdżając przez serce slamsów, ze względów na kamienie
rzucane przez dzieci, trzeba zamykać okna, a szyby są tak brudne,
że ledwo przeciskają się przez nie promienie słońca.














Po lewej Mr. Malik... optyk, podróżnik, mój przewodnik
po mrocznych stronach podróżowania po Pakistanie.
W końcu od niego dowiedziałem się co to znaczy 'uważać'.
Po prawej pisarz, badacz, emanujący ciepłem człowiek.
Mieszka u podnóża K2. Podając mi swój adres napisał tylko
nazwisko i nazwę swojego miasteczka. Na pytanie o ulicę,
czy numer domu, odpowiedział że nie jest potrzebna,
bo w tamtej społeczności wszyscy wiedzą kim jest.
Obiecał mi kopię książki, która będzie opisem jego
podróży do Iranu, skąd właśnie wracał. Będzie wydana
w języku urdu, więc pozostaje mi, wierzyć Mu na słowo,
że jeden z epizodów będzie poświęcony naszemu spotkaniu :)



Mr. Malik 14 lat wstecz z wizytą w Wiedniu.





Niestety Jego imię zapisałem w notatniku, który zabrał ze sobą
Remik. Więc w chwili obecnej będzie musiał pozostać bezimienny.
Podczas wspólnej podróży pisał wiersze. Na moje pytanie o czym
są jego wiersze, odpowiedział, że o pięknie... Jak potężną trzeba
mieć wyobraźnie, żeby siedząc w tym brudnym, ciemnym,
zasyfionym pociągu, gdzie brud i brzydota
sprawia fizyczny ból, pisać o pięknie...


Widząc moje zmagania ze słowem pisanym na szczątkowych przestrzeniach
katalogu turystycznego, podarował mi swój zeszyt :)


4 komentarze:

  1. Borek czytając Twojego bloga wciąż nie mogę uwierzyć że to się dzieje na prawdę (dobrze że są zdjęcia!). I chyba wciąż powraca jedno pytanie - czy się nie boisz? Wygląda na to że do tej pory spotykałeś samych pozytywnych typków ale tacy kanibale np to już pewnie bywają humorzaści jak są głodni ;)
    Pozdrawiam!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. borek w sandałach ..
    Muahahaha..
    moje słabe serce

    OdpowiedzUsuń
  3. Borku! Na wstępie - pozdrowienia, jeszcze się nie odzywałam tu... ale teraz kusi mnie srasznie do podżegania :) Rety! Jeśli masz okazję zobaczyć najprawdziwszą dziewiczą dzicz i to pod kuratelą - czymże jest miłe poczucie bezpiecznego posiadania środków! Odrobisz na pewno, czekam na zdjęcia z Nagalandu! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Spoko. Jedź. Myślę, że nie stanowisz aż tak apetycznego kąska, żeby się obawiać konsumpcji.

    OdpowiedzUsuń