piątek, 1 maja 2009

30.04-02.05 Sikkim-->Kolkata.




Są miejsca, które przyciągają i do których wraca
się tak jakbyśmy wracali do domu...
Dla mnie takim miejscem stał się Hotel Maria
w Kolkacie (Calcutta).

Tym razem jestem tu tylko na dwa dni, w drodze
na południe, na plaże zatoki bengalskiej.
To miejsce zmian. Wiele osób już wyjechało
wiele z nich znowu wróci (zawsze wracają) i pojawiło się
parę nowych twarzy.
Uśmiech ochroniarzy przy bramie - Hello Boss!
Kręcenie głową managera - You again :), How was Sikkim?
I pisk radości fińskich koleżanek, kiedy po raz kolejny
przemierzyłem schody prowadzące na roof top.
To chwile dla których warto wracać ;)

Po nocy spędzonej chyba w najlepszym pokoju hotelowym,
jaki do tej pory zdarzyło mi się okupować



oraz codziennej porcji momo na śniadanie,



podjąłem wstępne postanowienie, dotracia do Kolkaty w jeden dzień.
To ok. 650 km, ale jesli doda się do tego szalone krowy na drodze,
ludzi z dysfunkcją oceniania odległości, snujących się po poboczach
i postanawiających przeprawić się na drugą stronę drogi w starannie
wybranym momencie, który przyprawia o atak serca i śmierdzi
paloną gumą z zablokowanych opon a jako wisienkę na torcie -
kierowców ciężarówek, którzy traktują wszystkie pojazdy, mniejsze
od tego w którym się znajdują, jako nieistotne, niebyłe, niewarte uwagi....
to przejechanie czasem 300 km dziennie okazuje się zadaniem dla kaskadera.
Niemniej jednak akurat tego dnia aura wyjątkowo mi sprzyjała
i byłem na najlepszej drodze do wykręcenia rekordowego czasu przejazdu,
poniżej 10 godzin.
Już widziałem się z zimnym piwkiem i ciepłymi momo
(ewentualnie, zamiennie z rollsami od których, co niedawno
zdiagnozowałem, również jestem uzależniony) na roof topie
Marii....
I tak się rozmarzyłem.....a tu nagle, siakieś takie znajome uczucie...
sprzed lat, kiedy ujeżdżałem nadmorskie, leśne piaski na mojej
mechanicznej pomarańczy (KTM LC4).
.....OK....naprawde fajne wspomnienia...ale po pierwsze primo-
nie przedzieram się przez luźne piaski, ale przez zaskakująco, jak
na indyjskie standarty, zwarty asfalt i po drugie...primo - nie siedzę
na dzikiej maszynie enduro, tylko na pięćdziesięcio letnim,
indyjskim dziadku a mimo to tyłek mojego motocykla
zachowuje się jak rybi ogon....taaaak - coś tu wyraźnie nie trzyma
się kupy.
Szybko zorientowałem się, że faktycznie nie trzyma, ale nie tyle
kupy, co powietrza i nie coś, tylko dętka w tylnym kole - ten stan
jest określany przez lokalsów, jako "pankćjier" (z ang. puncture).

Haha! Wiedzialem, że kiedyś przyjdzie ten moment i byłem
na niego przygotowany....prawie.
Więc z zapasową dętką w ręce zabrałem sie do rozmontowywania
tylnego koła. W moich staraniach, szybko wspomogła mnie
miejscowa ludność. Tak to już jest, że niezależnie w jak bardzo
wyludnionym miejscu byś się nie zatrzymał, na zapadłej pustyni,
gdzie na horyzoncie nie widać żywej duszy, masz maksymalnie
5 min spokoju, zanim połowa wioski nie zacznie wchodzić ci na
głowę. To naprawdę niesamowite zjawisko - obracasz głowę
i w sekundzie, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą nikogo nie było,
widzisz brązową twarz z wpatrującymi się w ciebie ciemnymi oczkami.
Wykorzystując znaną z podstawówki i opanowaną do perfekcji sztukę
kamuflażu - nie widzi mnie, jeśli ja go nie widzę - starasz się wyglądać
na bardzo skupionego na jakimś działaniu i wogóle nie zauważasz
obecności świdrujących źrenic, z nadzieją, że za chwilę znudzi im się
i wrócą do swoich poprzednich zadań. Oczywiście tutaj ta technika
okazuje się bezużyteczna, po pierwsze, ponieważ najczęściej nie mają innych
zadań a po drugie, nigdy nie nudzi im się patrzenie na coś tak
nienaturalnie białego. Więc kiedy po krótkiej przerwie podnosisz głowę,
oczek jest już dwadzieścia i przyglądają ci się z dystansu,
świadczącego, że ich właściciele nigdy nie słyszeli o pojęciu przestrzeni
osobistej.
Tym razem jednak, ich obecność okazała się bardzo pomocna
i pomimo braku odpowiednich narzędzi, używając zwykłych kluczy
płaskich oraz śrubokręta, po paru minutach, wspólnymi siłami
zdołaliśmy zamknąć w objęciach opony, nowiutką, pachnącą dęteczkę.
Teraz już tylko napompować i ....fruuu....eee, no właśnie - napompować.
I tutaj nie wiadomo dlaczego, moi pomagierom wyrosły banany na twarzy
i z nieskrywanym rozbawieniem wskazali mi kierunek i krótki komentarz -
"tu kilomiters".....
No to biorę zadziwiająco ciężkie koło na plecy i kieruje się w stronę
"tu kilomiter".....po poł godzinie docieram na miejsce, do warsztatu
'wulkanizacyjnego', gdzie okazuje się że właściciel udał się do domu
na dinera...dwie wioski dalej.
Ale zapewniony że- 'No problem - is coming', zająłem miejsce na
leżance, na których zazwyczaj spią truck driverzy.
Po kolejnej pół godzinie, zjawił się 'wulkanizator' i mówi, że
'pankćjer'. Ja mu na to, że pankcijer, ale już new tube żem założył
i tera only air inside. A ten mi się upiera że pankcjier i pokazuje,
że musi koło znowu otworzyć. Ze sporym niedowierzaniem, pozwalam
na powtórne otwarcie pacjenta i......kur...wa- 'pankćjer' i to razy
pjęć- się okazało, że pomimo najwyższych środków ostrożności
i nie używania śrubokręta, przy okazji zapasów z oponą, zrobiłem
sitko z nowej dętki.
Wulkanizator po próbie reanimacji kilkoma fachowymi łatkami, stwierdził
że co najwyżej mogę sobie tę dętke na recepturki pociąć.
Mijało właśnie kolejne pół godziny a wizja zimnego browarka gasła,
wraz z zachodzącym słońcem nad rozgrzaną pustynią.
Ale, ale- mam przecież jeszcze jedną dętkę, tylko z jednym
pankćjerem....która została przy motocykluuu ... OK - to
tylko twa kilometry - właśnie wiązałem sznurowadła, kiedy
jakiś obcy koleś z sąsiedniej leżanki, zaoferował mi swój rower :)
Po piętnasto minutowym tour de India, byłem z powrotem przy motocyklu:
wszystko na miejscu- bagaży nikt jeszcze nie rozmontował....
tylko kur...xx...najwyraźniej komuś bardzo potrzebne
były recepturki @#$% !!
Po drugim etapie Tour de India, pojaśniłem fachmanowi,
że musi zoperować mi te dętkę bo drugiej nie ma i nie będzie,
a on mi na to, że - "You like, ten minuts, new tube from market".
No to teraz mi to mówisz?!?
Tym razem mechanior sam wybrał się na rowerową przejażdżkę
i po dwudziestu indyjskich minutach, czyli po ok. godzinie był
z powrotem z nowiuśką dęteczką.
Po poskładaniu koła do kupy skasował mnie za dętkę, której
cena nadrukowana była na opakowaniu i nie pozwolił
zapłacić sobie ani rupii za swoje usługi i sztafete w Tour de India.
"Friend, help, no money!"
Po krótkiej przepychance udało mi się nakłonić go do przyjęcia
drobnej sumy (sic).
Z kołem na plecach i bananem na twarzy wyruszyłem tym
razem pieszo w drogę powrotną do reszty mojego Royala with Cheese.

Zaraz po dotarciu i odpaleniu czołówki, zatrzymał sie jakiś motocykl-
"Help? Me mechanic. Don't worry - no money- friend"....



Finalnie do Calcutty dotarlem ok. 01.00 w nocy....
a tak wyglądałem zaraz po przyjezdzie -

Wołek, liczę na twoją kreatywność ;)












W chwili obecnej smaze tylem na plazy Zatoki Bengalskiej.
A ponizej, troche tego, co niewiedziec czemu kreci Was
najbardziej - z kroniki wypadkow ciezarowkowych:































W nastepnym odcinku, bedzie troche o mechanice
motocyklowej oraz plazowy chill out.
Peace.

6 komentarzy:

  1. Wiesz, nie chcę nic mówić, ale teraz wyglądasz trochę jak Christian Bale w filmie... Mechanik... (The Machinist), a trochę jak Don Pedro - szpieg z krainy deszczowców (karamba), co w zasadzie niewiele mija się z prawdą, bo jak wiemy w naszej kochanej ojczyźnie ciągle leje! Zwłaszcza w weekendy!

    OdpowiedzUsuń
  2. A to ja mam jeszcze pytanie, skoro już się tak rozpisuję, czemu oni mają napisy na tych ciężarówkach z tyłu żeby trąbić?

    OdpowiedzUsuń
  3. Napisy w stylu - "BLOW HORN PLEASE" sa na tyle kazdej ciezarowki czy wiekszego samochodu a to dlatego, ze z reguly nie maja one lusterek wstecznych a nawet ci co maja to jeszcze nie opanowali techniki uzywania ich w ruchu i najczesciej sluza za lusterka osobiste. Dlatego przy probie wyprzedzania, nalezy zawiadomic wyprzedzanego o swoim zamiarze i grzecnie czekac az ustapi ci drogi- bo zwyczajowo jedzie cala szerogoscia drogi.

    OdpowiedzUsuń
  4. he he he, podejrzewałem coś takiego właśnie ;) pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  5. ale się uśmiałem :D co wyglądasz :))))) pozdro

    OdpowiedzUsuń
  6. Borek, kurwa, hasło-klucz: jedzenie. Ja cie nie chcę zobaczyć po 12 dniach medytacji i niejedzenia po 12, seriously. I nie rób dużych oczu bo ludzi straszysz! :P

    OdpowiedzUsuń