niedziela, 7 czerwca 2009

New Delhi, 07.06.2009




Noi jestem ;)

Faktycznie trochę czasu minęło

od naszego ostatniego ‘spotkania’ i obawy o moje

zespolenie z matą nie były bezpodstawne, ale finalnie

oboje z matą czujemy się dobrze i nadal szanujemy

swoją odrębność. Bardzo się starałem, ale szczerze

mówiąc to nie mam nawet wiarygodnej wymówki,

tłumaczącej tak długą absencje. No może poza

jedną – ciągle jestem w Indiach i życie według

tutejszego czasu jest całkowicie odmienne

od tego w rzeczywistości czasu Greenwich,

czy jakichkolwiek innych czasów.

A dodatkowo ostatni tydzień był dość

napięty…czasowo ;)

No dobra, dobra – ale jak było?

Hmm…. no właśnie…

I tutaj chyba dochodzimy do prawdziwego

motywu zwłoki w podzieleniu się

z wami moimi doświadczeniami.

‘Najnormalniej w świecie’ (to sformułowanie,

nieodmiennie kojarzy mi się z prof.

Robertem Wilkiem – nauczycielem języka

polskiego z liceum ;)

….najnormalniej w świecie, nie mam pomysłu

jak Wam to wszystko przekazać. Co więcej, wcale

nie stałem się mądrzejszy przez ten tydzień

a jedyne co zyskałem, to sytuacje, w której nikt

nie może mnie posądzić, że cokolwiek zostanie

napisane poniżej, powstało pod wpływem emocji

i świeżej ‘zajawki’.

No właśnie – chcąc być całkowicie szczerym wobec

moich czytelników a także wobec samego siebie,

muszę przyznać, że na przestrzeni niespełna

czterech miesięcy powstawania tego blogu,

nie ustrzegłem się od pisania pod wpływem

emocji. Co więcej, wcale się o to nie starałem

i nie czuje się z tym źle – taka właśnie jest

specyfika tego typu publikacji i bez niej ten blog

zamieniłby się w zbieraninę suchych faktów

i bezduszny opis zaistniałych sytuacji.

Patrząc teraz wstecz, przyznaje że czasami

pewne opisy były tworzone ‘na wyrost’.

Niektóre przeżycia, przedstawiałem w sposób

nieco przejaskrawiony i co więcej zdarzyło mi

się nawet napisać coś tylko dlatego, że akurat

wypadało, żeby się w danym miejscu pojawiło.

W żaden sposób, nie oznacza to, że traciliście

czas na czytanie historyjek wyssanych z palca,

o nie, nie… po prostu, jak powiedziałem

na początku naszej przygody –

nie piszę przewodnika.

Dlatego też teraz , po chwili oddechu

i nabraniu dystansu, mogę z czystym

sumieniem napisać – Warto było

przebyć całą tę drogę, warto było przyjechać

do Indii choćby tylko po to żeby doświadczyć

tych dziecięciu dni i nauczyć się medytacji

w technice Vipassana. Chociaż cała droga jaką

przeszedłem do tego miejsca, w pewien sposób

przygotowała mnie i pozwoliła pełniej

wykorzystać te dziesięć dni.


…nie no, nie…normalnie pranie mózgu.

Przekręcli gościa i teraz będzie nawijał

jakieś fanatyczne gatki. ;)


Heh…faktycznie, trochę mnie te dziesięć dni

przekręciło. I mimo, iż jestem zwolennikiem

teorii, z którą niektórzy z Was mogą się nie

zgadzać, że człowiek może się zmienić,

to nigdy nie przypuszczałem że dziesięć dni

może dać tak odmienne spojrzenie na życie

i mechanizmy nim rządzące.

Broń Boże nie próbuje Wam wcisnąć,

że po dziesięciu dniach, tego wspaniałego

kursu, staniecie się innymi, lepszymi ludźmi.

He he…za takie bajki, większość z Was,

łącznie ze mną samym, przeszłaby na stronę

skrzynki pocztowej, albo allegro ;)

To jest praca przez całe życie, ale ten

kurs, wskazuje ścieżkę, uczy jak się po niej

poruszać i chyba co najważniejsze, pokazuje

że warto nią podążać a największą jego siłą

jest to, że nie musisz w nic wierzyć, tylko

dlatego że jakiś guru czy Budda tak powiedział.

Cała technika opiera się tylko i wyłącznie

na twoich własnych przeżyciach.

Nie ma ślepej wiary ani dogmatów. Nie ma

niedopowiedzeń i pokrętnych ideologii.

Wszystko jest wytłumaczone wręcz w naukowy

sposób z aptekarską dokładnością a ty musisz

tylko siedzieć nieruchomo przez 10 godzin

dziennie i obserwować….. ;)

Jest wiele różnych technik medytacji,

nastawianych na osiąganie różnych celów

czy przeżyć. Niektóre polegają na powtarzaniu

jakiegoś słowa o silnych wibracjach,

lub wizualizacji jakiegoś kształtu, tak długo,

aż mózg wyłącza się z procesu świadomego

myślenia i zaczynacie widzieć kolory….

jeeee…nirwana !

Inne opierają się na technikach

oddechowych a jeszcze inne pozwalają

przyspieszyć porost włosów.

Pośród nich wszystkich, ja nieświadomie trafiłem

na tę chyba najcięższą, najtrudniejszą i zarazem

najważniejszą pośród wszystkich technik.

A początkowo chciałem tylko zobaczyć

‘o co kaman’ z tą całą medytacją.

Najtrudniejszą, ponieważ nie ma w niej

żadnych kół ratunkowych. Nie ma żadnych

(prawie żadnych ;) ‘narzędzi’, które

pomagają skupić uwagę.

Jest też przez o najprostszą w formie.

Jedyne czego wymaga, to siedzenia

w niezmiennej pozycji przez te

ok. 10 godzin dziennie (tylko przez

okres kursu) i w pełnej świadomości,

w najwyższym skupieniu…..

nie myśleć,….o niczym….

i wtedy, kiedy po wielu godzinach

tortur i walce ze świadomością

własnego bólu, po ujarzmieniu

myśli, które nieustannie próbują się

wyrwać i uciec – w przeszłość, w przyszłość…

wszędzie tylko nie tu i teraz….

Kiedy przejdziesz już granice płaczu

a ból przestaje boleć, masz możliwość

wejścia do własnej ‘podświadomości’

i zobaczenia ‘na własne oczy’ mechanizmów

nią rządzących. Co więcej i co jest w niej

najpiękniejsze – masz możliwość zmiany

tych mechanizmów.

Ho, ho…troszkę się rozpisałem, a Wy dalej

pewnie nie macie pojęcia - ‘Ale o so chosi ?’

Bez obaw, już ja się postaram, żebyście prędzej,

czy później, mieli okazje doświadczyć

tego ‘na własnej skórze’.


Be happy ;)

4 komentarze:

  1. a teraz zmykaj do chin na kurs gotowania wg. pieciu przemian.

    OdpowiedzUsuń
  2. ten porost włosów mnie zainteresował .. chciałbym wypełnić zakola .. da sie zrobić??

    OdpowiedzUsuń
  3. ej Rybek, pragmatyku :P zamiast uprawiać prywatę powinieneś być wdzięczny koledze za heroiczną próbę opisu przeżyć pozawerbalnych...

    OdpowiedzUsuń